środa, 28 czerwca 2017

Jakiś staroć...

Dawny, znaleziony gdzieś na strychu zimowy post. Może jeszcze się nada.


Spojrzałam i zobaczyłam, że aktualności już dawno wyblakły i zwiędły. Należy więc 
wstawić nowe gałązki do wazonu. Niech będzie to łodyżka jemioły. Troszkę tej 
złoconej i odrobinkę zielonej. Po równo, każdej tylko szczyptę. Wiązkę rozmaitych 
iglastych gałązek, moc czerwonego głogu na urozmaicenie i dodanie kolorytu. 
Przydałoby się wszystko sprószyć śniegiem bądź mrozem, albo wszystkim po trochu. 
Tak jednak, by zachowało trochę barwy. Może kilka pustych, bezlistnych konarów. 
Nie za dużo jednak, by nie zagłuszyć czystej, śnieżnobiałej radości melancholią. 
Może jeszcze jedna jedyna,maleńka, zagubiona bombka. Blado - fioletowa. 
Do tego na około sporo chłodnej - lecz nie za bardzo lodowej - warstwy białego puchu. 
Łagodna lampka dająca przytulne światło przy ciepłym fotelu. Można lekko się 
w niego zapaść, przykryć się puchatym kocem po uszy, popijać ogrzewające kakao 
z mleczną pianką, zamknąć oczy i delektować się subtelną i niezrozumiałą 
z zewnątrz magią spokojnego wieczoru. Mrok otula szczelnie, bezpiecznie. 
Nie czuje się odgoniony światłem. 
Wie, że nie jest intruzem. 

Że idealnie dopełnia ten moment.

Małe co nieco autorze

Lubię koty
Jestem pegasis
Nie lubię wilków
Śpiewam sopranem
Gram na akordeonie
Przepadam za pływaniem
Mam szaro-limonkowe oczy
Od zawsze chciałam nauczyć się latać
Nie znoszę zapachu mydełek czekoladowych
Najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy jak zasypiam



Nie sądźcie mnie po tekście powyżej. Wszystko zmyśliłam.


~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~

Ciekawe, czy uwierzyliście poprzedniemu napisowi.


~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~


Jeszcze bardziej interesujące co pomyśleliście po tamtym.

Tchnienie nocy

Noc. Blask gwiazd jest dziś wyjątkowo jasny. Syriusz schował się dawno za horyzontem, ale przecież jest jeszcze Wega, Izaar… Ursa Minor jaśnieje na północnym zachodzie, nawet jej młodsza siostra jest dobrze widoczna. Widać Kasjopeę, Lirę, Łabędzia, Herkulesa. Bliźnięta-Kastor i Pollux zdają się mrugać na pożegnanie, nim zejdą z areny przygotowując się do występu za rok. Dachy Imperium zdają się uśpione, jakby specjalnie na ten dzień zamarło nocne życie. Tylko gdzieś z przedmieść dobiega echo granej przez starą harmonię smutnej sonatiny. A niebo zdaje się w milczeniu spoglądać na ziemię. Obserwuje. I na pewno niczego nie przeoczy.  
Oh, jakże głośny zdaje się tłumiony stuk kopyt na kryształowej posadzce. To nic, że niby wszystko idzie tak, jak zostało pieczołowicie zaplanowane, i nie ma miejsca na nieprzewidziane wypadki, co dopiero odkrycie. Jednak i tak drżysz na każdy dźwięk, a bicie serca jest nieznośnie głośne.
 Lekki, stłumiony błysk lazurowej magii otwiera bezszelestnie wszystkie zamki. Strażnicy zdają się ślepi. Tylko noc czuwa, lecz ona nie zdradzi złoto i szkarłatnogrzywej spiskowczyni. Choć światło latarek i blasku skrzesanego z rogu raz po raz pada tuż tuż, o włos od skraju jej szaty o kolorze północnych cieni, jednak dziś nikt jej nie odkryje. Już jest blisko, na wyciągnięcie kopyta od zaimprowizowanego miejsca spoczynku dla nowo upieczonej księżniczki. Przemyka się obok  wielkich okien, nawet gwiazdy zdają się ją obserwować zza szyb. Zwleka kilka mrugnięć okiem przed ostatnimi drzwiami oddzielającymi ją od upragnionego elementu magii. Już nie wie na ile rzeczywiście jest pewna powodzenia 'swojej małej kradzieży', na ile wmawia sobie, że wszystko pójdzie dobrze. Może naprawdę żądza zemsty przysłoniła jej zdrowy rozsądek... Ale przecież napawała się wizją elementu w jej rękach. Krzepiła się nią kiedy było źle. We wszystkich czarnych chwilach. Czemu więc teraz się waha? Tak dobrze było jej ze świadomością, że przejrzała nieczystą grę księżniczek. Powtarzała zawsze: jak dobrze być tym złym. Słaba Celestia bała się jej. Nie chciała, by uczeń przerósł mistrza. Więc wmówiła wszystkim, że jej podopieczna studiuje czarną magię. Nie, Pani Dnia nie była w błędzie, ale nie miała na to żadnych dowodów. Jednorożka już o to zadbała. Jednak to wciąż nie przeszkadzało tchórzliwej władczyni wygnać Sunset Shimmer poza obręb Królestwa Equestrii. 
Długi, długi czas tułała się od wioski do wioski prosząc o schronienie. Z każdym pogardliwym spojrzeniem i każdym trzaśnięciem drzwiami wzrastał jej gniew. Zima była w tym roku wyjątkowo sroga. Ona, klacz z szanowanej rodziny szlacheckiej, przyzwyczajona do rozkazywania innym teraz sama była poniewierana. Przyjmująca za oczywistość szerokie łoże, ciepłą, szeleszczącą pościel i stosy wygodnych poduszek spała na zeszłorocznym sianie drżąc z zimna. Po nocach śniła jej się zemsta koloru szkarłatu. Budziła się ze zdławionym krzykiem przerażona własnymi wizjami. Lecz jej ciemniejsza strona przeważyła. Z godziny na godzinę plan jej zemsty rósł i nabierał kształtu. Po każdej długiej, zimnej nocy był bardziej dopracowany. Tu nie było miejsca na pomyłki. Jej jedyny cel: dobyć najpotężniejszy element harmonii. I pomimo znojów i trudów, którymi za nie płaciła uwielbiała uczucie wolności, kiedy kolejny raz uświadamiała sobie, że jest tą złą.  Nie podlega żadnym prawom. Nie przejmuje się porządkiem świata małych, nic nieznaczących kucyków. Ona go niszczy. Nie bała się. Wściekłość nie pozostawia miejsca na strach. A gniew wypełniał ją stale palącym płomieniem. 
Teraz, kiedy była już tak blisko celu jej uczucia nie były tak palące. Chłodna noc zgasiła ich żar zostawiając spokój. A nawet trochę obawy. Jej ciało błagało, by uciec stąd zanim przyłapie ją straż, jednak wola trzymała ją jak skamieniałą w miejscu. Przecież jeszcze dzisiaj marzyła, by wreszcie nadszedł ten moment. Za chwilę będzie miała diadem elementu magii w kopytach. To miała być upragniona chwila. Teraz nie była już pewna. Gwiazdy wpatrywały się w nią szepcąc między sobą. Na którą stronę przechyli się szala? Może zaciśnie zęby i spuściwszy głowę zacznie z żalem łkać przejmująco pozwalając bujnej grzywie opaść w nieładzie na twarz. Lub stać będzie przez chwilę nieruchomo, wreszcie podniesie dumnie czoło, a w jej oczach nie sposób będzie dojrzeć choć krzty niepewności, róg zabłyśnie aurą lazurowej magii cicho otwierając wrota. 
Wybrała drugą opcję. Jednak mimo pozornie  pewnego kroku gdzieś w głąb jej nieczułego serca zakradły się wątpliwości. Być może jednak to, co robi jest szaleństwem. Przecież postradała zmysły owej strasznej zimy. Zaczynała wtedy mruczeć coś niezrozumiale do siebie i śmiać się głośno bez powodu. Od tego upiornego chichotu ciarki przechodziły po grzbiecie przebywającym w pobliżu kucom. Purpurowy klejnot lśni w mdłym świetle jej rogu. Jakby zachęcał ją, by wzięła go za sobą. Tęsknił do dotyku jej magii. Wkrótce wszystko się dopełni. Lecz klacz nie myślała o tym. Nagle opadła z sił i z pewności. Zbyt dużo przeszła. Potrzebuje odpoczynku. W tej chwili nie jest spiskowcem ani złodziejem. Nie jest bohaterem uciskanego narodu ani czarnym charakterem. Nie jest dumną szlachcianką, czy adeptem czarnej magii. Nawet nie szkarłatnogrzywą jednorożką, a po prostu zmęczonym kucem próbującym jeszcze trzymać fason dostojnym krokiem i uniesioną głową. Cichy stukot kopyt zwalnia coraz bardziej. Już nie zależy jej na kradzieży, zemście, sukcesie czy wygranej. Chciałaby po prostu zrzucić z grzbietu ciężar wspomnień i odpowiedzialności za swe czyny. Wrócić do domu. Być na powrót małą, beztroską klaczką i zasnąć spokojnie wtuloną w miękkie poduszki. Lecz co się raz zaczęło trzeba dokończyć. Podnosi element harmonii, lecz bez przejęcia, bez żadnych emocji. Jakby była to tylko kolejna rutynowa czynność. Już zrzuca pozory, spuszcza smutno pyszczek.
805
 Wtem słychać brzęk szkła stłuczonej lampki nocnej potrąconej nieostrożnym ruchem rozdzierający senność nocy. Nieznośnie głośny w głębokiej i wielkiej ciszy panującej w uśpionym zamku. Odgłos zwielokrotnia natrętne echo powtarzając go setki razy naśmiewając się raz po raz ze złodziejki. Ta stoi jak skamieniała mimowolnie wsłuchując się w straszliwy dźwięk. W obliczu niebezpieczeństwa zmęczenie klaczy natychmiast znikło stłuczone razem z kryształem zastąpione przez czujność instynktu przetrwania. Jej kopyta jakby przyrosły do podłoża, a stada spłoszonych myśli galopowały przez umysł nie pozwalając przyjrzeć się sobie choć przez chwilę. Moment dłuży się w nieskończoność. 
Gwiazdy zdążą jeszcze przeczesać spojrzeniem pogrążone w nocy miasto nim zamek otrząśnie się z resztek snów. Zanim zabrzmiał harmidrem setek wartowników zlatujących się do komnaty niczym jastrzębie. Nie zdążą dobiec. Przecież o wiele bliżej znajduje się księżniczka zbudzona z czujnego snu. Tysiąc chaotycznych myśli niczym chmara ptaków nagle poderwanych do lotu trzepocze się po umyśle spiskowczyni. Trwa nieruchomo jak zamieniona w marmurowy posąg, aż wtem jedna przedziera się przez pozostałe, by krzyknąć: biegnij! Klacz drgnęła i rzuciła się do rozpaczliwej ucieczki. 
Biegnij, cwałuj, galopuj nieszczęsny kucu. Najszybciej jak potrafisz. Biegnij, gdyż tu stawką jest twoje życie. Przemierzaj puste komnaty z głuchym stukiem podkutych kopyt.Noc. Blask gwiazd jest dziś wyjątkowo jasny. Syriusz schował się dawno za horyzontem, ale przecież jest jeszcze Wega, Izaar… Ursa Minor jaśnieje na północnym zachodzie, nawet jej młodsza siostra jest dobrze widoczna. Widać Kasjopeę, Lirę, Łabędzia, Herkulesa. Bliźnięta-Kastor i Pollux zdają się mrugać na pożegnanie, nim zejdą z areny przygotowując się do występu za rok. Dachy Imperium zdają się uśpione, jakby specjalnie na ten dzień zamarło nocne życie. Tylko gdzieś z przedmieść dobiega echo granej przez starą harmonię smutnej sonatiny. A niebo zdaje się w milczeniu spoglądać na ziemię. Obserwuje. I na pewno niczego nie przeoczy.  
Oh, jakże głośny zdaje się tłumiony stuk kopyt na kryształowej posadzce. To nic, że niby wszystko idzie tak, jak zostało pieczołowicie zaplanowane, i nie ma miejsca na nieprzewidziane wypadki, co dopiero odkrycie. Jednak i tak drżysz na każdy dźwięk, a bicie serca jest nieznośnie głośne.
 Lekki, stłumiony błysk lazurowej magii otwiera bezszelestnie wszystkie zamki. Strażnicy zdają się ślepi. Tylko noc czuwa, lecz ona nie zdradzi złoto i szkarłatnogrzywej spiskowczyni. Choć światło latarek i blasku skrzesanego z rogu raz po raz pada tuż tuż, o włos od skraju jej szaty o kolorze północnych cieni, jednak dziś nikt jej nie odkryje. Już jest blisko, na wyciągnięcie kopyta od zaimprowizowanego miejsca spoczynku dla nowo upieczonej księżniczki. Przemyka się obok  wielkich okien, nawet gwiazdy zdają się ją obserwować zza szyb. Zwleka kilka mrugnięć okiem przed ostatnimi drzwiami oddzielającymi ją od upragnionego elementu magii. Już nie wie na ile rzeczywiście jest pewna powodzenia 'swojej małej kradzieży', na ile wmawia sobie, że wszystko pójdzie dobrze. Może naprawdę żądza zemsty przysłoniła jej zdrowy rozsądek... Ale przecież napawała się wizją elementu w jej rękach. Krzepiła się nią kiedy było źle. We wszystkich czarnych chwilach. Czemu więc teraz się waha? Tak dobrze było jej ze świadomością, że przejrzała nieczystą grę księżniczek. Powtarzała zawsze: jak dobrze być tym złym. Słaba Celestia bała się jej. Nie chciała, by uczeń przerósł mistrza. Więc wmówiła wszystkim, że jej podopieczna studiuje czarną magię. Nie, Pani Dnia nie była w błędzie, ale nie miała na to żadnych dowodów. Jednorożka już o to zadbała. Jednak to wciąż nie przeszkadzało tchórzliwej władczyni wygnać Sunset Shimmer poza obręb Królestwa Equestrii. 
Długi, długi czas tułała się od wioski do wioski prosząc o schronienie. Z każdym pogardliwym spojrzeniem i każdym trzaśnięciem drzwiami wzrastał jej gniew. Zima była w tym roku wyjątkowo sroga. Ona, klacz z szanowanej rodziny szlacheckiej, przyzwyczajona do rozkazywania innym teraz sama była poniewierana. Przyjmująca za oczywistość szerokie łoże, ciepłą, szeleszczącą pościel i stosy wygodnych poduszek spała na zeszłorocznym sianie drżąc z zimna. Po nocach śniła jej się zemsta koloru szkarłatu. Budziła się ze zdławionym krzykiem przerażona własnymi wizjami. Lecz jej ciemniejsza strona przeważyła. Z godziny na godzinę plan jej zemsty rósł i nabierał kształtu. Po każdej długiej, zimnej nocy był bardziej dopracowany. Tu nie było miejsca na pomyłki. Jej jedyny cel: dobyć najpotężniejszy element harmonii. I pomimo znojów i trudów, którymi za nie płaciła uwielbiała uczucie wolności, kiedy kolejny raz uświadamiała sobie, że jest tą złą.  Nie podlega żadnym prawom. Nie przejmuje się porządkiem świata małych, nic nieznaczących kucyków. Ona go niszczy. Nie bała się. Wściekłość nie pozostawia miejsca na strach. A gniew wypełniał ją stale palącym płomieniem. 
Teraz, kiedy była już tak blisko celu jej uczucia nie były tak palące. Chłodna noc zgasiła ich żar zostawiając spokój. A nawet trochę obawy. Jej ciało błagało, by uciec stąd zanim przyłapie ją straż, jednak wola trzymała ją jak skamieniałą w miejscu. Przecież jeszcze dzisiaj marzyła, by wreszcie nadszedł ten moment. Za chwilę będzie miała diadem elementu magii w kopytach. To miała być upragniona chwila. Teraz nie była już pewna. Gwiazdy wpatrywały się w nią szepcąc między sobą. Na którą stronę przechyli się szala? Może zaciśnie zęby i spuściwszy głowę zacznie z żalem łkać przejmująco pozwalając bujnej grzywie opaść w nieładzie na twarz. Lub stać będzie przez chwilę nieruchomo, wreszcie podniesie dumnie czoło, a w jej oczach nie sposób będzie dojrzeć choć krzty niepewności, róg zabłyśnie aurą lazurowej magii cicho otwierając wrota. 
Wybrała drugą opcję. Jednak mimo pozornie  pewnego kroku gdzieś w głąb jej nieczułego serca zakradły się wątpliwości. Być może jednak to, co robi jest szaleństwem. Przecież postradała zmysły owej strasznej zimy. Zaczynała wtedy mruczeć coś niezrozumiale do siebie i śmiać się głośno bez powodu. Od tego upiornego chichotu ciarki przechodziły po grzbiecie przebywającym w pobliżu kucom. Purpurowy klejnot lśni w mdłym świetle jej rogu. Jakby zachęcał ją, by wzięła go za sobą. Tęsknił do dotyku jej magii. Wkrótce wszystko się dopełni. Lecz klacz nie myślała o tym. Nagle opadła z sił i z pewności. Zbyt dużo przeszła. Potrzebuje odpoczynku. W tej chwili nie jest spiskowcem ani złodziejem. Nie jest bohaterem uciskanego narodu ani czarnym charakterem. Nie jest dumną szlachcianką, czy adeptem czarnej magii. Nawet nie szkarłatnogrzywą jednorożką, a po prostu zmęczonym kucem próbującym jeszcze trzymać fason dostojnym krokiem i uniesioną głową. Cichy stukot kopyt zwalnia coraz bardziej. Już nie zależy jej na kradzieży, zemście, sukcesie czy wygranej. Chciałaby po prostu zrzucić z grzbietu ciężar wspomnień i odpowiedzialności za swe czyny. Wrócić do domu. Być na powrót małą, beztroską klaczką i zasnąć spokojnie wtuloną w miękkie poduszki. Lecz co się raz zaczęło trzeba dokończyć. Podnosi element harmonii, lecz bez przejęcia, bez żadnych emocji. Jakby była to tylko kolejna rutynowa czynność. Już zrzuca pozory, spuszcza smutno pyszczek.
805
 Wtem słychać brzęk szkła stłuczonej lampki nocnej potrąconej nieostrożnym ruchem rozdzierający senność nocy. Nieznośnie głośny w głębokiej i wielkiej ciszy panującej w uśpionym zamku. Odgłos zwielokrotnia natrętne echo powtarzając go setki razy naśmiewając się raz po raz ze złodziejki. Ta stoi jak skamieniała mimowolnie wsłuchując się w straszliwy dźwięk. W obliczu niebezpieczeństwa zmęczenie klaczy natychmiast znikło stłuczone razem z kryształem zastąpione przez czujność instynktu przetrwania. Jej kopyta jakby przyrosły do podłoża, a stada spłoszonych myśli galopowały przez umysł nie pozwalając przyjrzeć się sobie choć przez chwilę. Moment dłuży się w nieskończoność. 
Gwiazdy zdążą jeszcze przeczesać spojrzeniem pogrążone w nocy miasto nim zamek otrząśnie się z resztek snów. Zanim zabrzmiał harmidrem setek wartowników zlatujących się do komnaty niczym jastrzębie. Nie zdążą dobiec. Przecież o wiele bliżej znajduje się księżniczka zbudzona z czujnego snu. Tysiąc chaotycznych myśli niczym chmara ptaków nagle poderwanych do lotu trzepocze się po umyśle spiskowczyni. Trwa nieruchomo jak zamieniona w marmurowy posąg, aż wtem jedna przedziera się przez pozostałe, by krzyknąć: biegnij! Klacz drgnęła i rzuciła się do rozpaczliwej ucieczki. 

Biegnij, cwałuj, galopuj nieszczęsny kucu! Najszybciej jak potrafisz. Biegnij, gdyż tu stawką jest twoje życie. Przemierzaj puste komnaty z głuchym stukiem podkutych kopyt, budź mroczne cienie licznych zakamarków pałacu. Pędź przez labirynt krętych korytarzy i pustych sal. I tak się z niego nie wydostaniesz. Złapie cię jak pajęczyna nieostrożną ćmę. Powiew wiatru, jedyny sprzymierzeniec szalonej ucieczki świszcze ci coś do ucha, gra w rozpuszczonej grzywie. A ty błądzisz, zagubiony kucu. A strażnicy są tuż tuż, tuż tuż. Gnaj, na łeb, na szyję! Może czujesz ich oddech? Może to tylko przeciąg, tchnienie nocy… Lub tylko ci się zdaje. W taką noc niczego nie można być pewnym. Czemu przystajesz? Czyżbyś już potrzebowała zaczerpnąć tchu? Słaba jesteś. Zbyt słaba. Nie uda ci się uciec. Pochwycą cię. Jak wielki pająk paskudnie uśmiechnięty, wpatrujący się w ciebie niezliczoną ilością oczu. Wyobraź sobie to dobrze, marny kucu. Może wykrzesasz z siebie nieco więcej sił. A gwiazdy wciąż cię obserwują. Ciekawe są wyniku pościgu. Szepczą pomiędzy sobą. Ciekawe tylko, czy swym tchnieniem nocy chcą dodać ci odwagi, czy przestraszyć. Zaraz zabraknie ci tchu. Oddech twój jest już coraz dłuższy. Czyżby tak kropla spływająca ci po twarzy była łzą? Dalej tak dobrze ci być złą, gdy widzisz, że dawno już zapisano ci porażkę?

Samotna dusza

Kiedy liście pożółkłe spadają na ziemię,
Gdy noc coraz dłuższa, coraz krótszy dzień
Nightmare Night obchodzi kucykowe plemię
Czas, gdy źrebak pyta, czym jest mroczny cień.

I mali i duzi szykują kostiumy
Czarownicy, wampira, kościotrupa, ducha
Który najstraszniejszy, ten zadziwi tłumy
W tę noc co strachliwszym potrzebna otucha.

Wnet-cóż to za jasność? Przeraźliwa łuna!
Dziwne jakieś światło jaśnieje nad lasem
Spokojnie, kucyki, to księżniczka Luna
Z poddanymi swymi chce się bawić czasem.

Drobne kopyta stukotały lekko na ubitej ziemi wzniecając obłoczki pyłu. Pozornie wątłe, cienkie nogi z wprawą torowały sobie drogę przez gąszcz. Noc była bezksiężycowa, z lekka pochmurna. Przez niezliczone sploty liści i konarów przebijało się blade światło gwiazd. I latarni. Miasteczko było bowiem całkiem blisko. Jeszcze kilka kroków, kilka odgarniętych gałęzi i wyłoni się z mroku rozświetlone milionami maleńkich światełek. Nocny wędrowiec odgrodzony od chłodu i ciemności ciepłym, wełnianym płaszczem przystanie na chwilę zamyślony. Może zrywający się zimny i porywisty zachodni wiatr zerwie mu z głowy kaptur. Ukaże się twarz. Duże, tajemnicze i głębokie, lazurowe oczy, złote obręcze i bransolety, grzywa ścięta krótko, postawiona do pionu. Tak, jak karze tradycja. Delikatne, szare paski na chrapach, czole i policzkach. Na ganaszach, uszach i szyi. Na mocnych, umięśnionych nogach przywykłych do długich marszów przez step, przez puszczę. Oto wielka Pani Piasków. Najlepiej ze wszystkich zna pustynię i prerię. Najdziksza pośród dzikich. Nieujarzmiona. 163

Czemu mówię o sobie, jak o kimś innym? Czyżby tak obca mi była ta postać? Czyliż jestem tak różna od siebie? Czy Pani na Prerii jest inną klaczą niż szamanka, pustelnik żyjący samotnie w Everfree, jedyna zebra pośród kuców? Podobno mówienie o sobie w trzeciej osobie jest oznaką szaleństwa. Czy naprawdę? A może to po prostu pewien sposób odzwierciedlenia rzeczywistości? Mówi się też, że w opowiadaniach nie powinno się zbytnio mieszać czasu przeszłego z teraźniejszym. Ale   
t a m t e   czasy są tak odległe, tak nierealne. Jak barwne sny, chmury na horyzoncie. A do uwarzenia dobrej mikstury potrzeba dokładnie połączyć składniki. Inaczej nic nie wyjdzie. Być może z historiami jest podobnie. 

Dzisiaj Nightmare Night. Całe miasteczko rozświetlone jest tysiącami dyniowych latarni. Łagodne, ciepłe, pomarańczowe światełka śmiało migotają w mroku. 
A las zdaje się o wiele bardziej ponury niż zwykle. Jakby był niezadowolony nocnym gwarem wioski przycupniętej w jego cieniu. Cały rozbrzmiewa skrytymi odgłosami biegnących wilków. Zbierają się razem na wspólny koncert. Dziś grają tylko treny i requiem. Puszcza przepełniona jest szumem liści, kołysaniem gałęzi, choć przecież dzisiejszej nocy nie ma na tyle wiatru. Tylko od czasu do czasu dziki powiew plącze się z tłumioną furią pomiędzy drzewami. Poskręcane jakby w bólu pnie obserwują intruza. Chociaż tak długo mieszka w Everfree i szanuje jego prawa i  zwyczaje las dalej ma ją za nieproszonego gościa. Właściwie zawsze mieszkała na pustkowiach. Szamance nie przystoi inaczej. A może było odwrotnie? Najpierw mała zebra stroniła od innych uciekając w bezkresne, niezamieszkane przestrzenie, a dopiero potem rodzina zdecydowała się, że to ona będzie służyła duchom. Bożki i opiekunowie łąk i lasów też zdawali się ją lubić. Zanim zdążyła wyrobić sobie na ten temat własne zdanie ojciec już podjął decyzję. Klamka zapadła. Została skazana na odosobnienie, wyobcowanie, wyższość nad innymi, duchowe rozważania i samotność. 

Dziś miałam sen.
 Zobaczyłam kojącą, bezpieczną pustkę. Po chwili cicho, nieśmiele, jakby z oddali odezwał się nikły głos pozytywki. Mojej najmilszej pamiątki. Przywiózł ją niegdyś pewien kupiec z dalekich stron. Potrafił tak ciepło się uśmiechnąć... Melodia skoczna, ale zarazem dziwnie smutna, jakby siliła się na radość, choć na sercu było ciężko. Uwielbiałam słuchać jej, kiedy zostawałam sama. I kiedy było mi źle. Te kilka tonów stało się dla mnie kimś tak bliskim, jak dobry przyjaciel. Zaginęła razem ze swoim niegdyś pięknym pudełkiem podczas któregoś z częstych w gorącym klimacie pożarów... Lecz teraz brzmiała, słyszałam ją wyraźnie. 
Nie wiem, kiedy Pani Nocy stanęła przy mnie. Jej kroki stopiły się z rytmem piosenki. A może po prostu ich nie było? Może księżniczka poszybowała w powietrzu ze skrzydłami starannie ułożonymi na bokach. Sny rządzą się swoimi prawami. Gdy ją zauważyłam stała w niewielkiej odległości ode mnie. Wypowiedziała pierwsze słowa. Cicho, łagodnie. Jak do dziecka, które nie chce zasnąć. Mówiła o tym, że zna mnie lepiej, niż ja ją. Że jest cieniem moich snów. 
Spokojem i kojącym chłodem nocy. Gwiazdą na nieboskłonie.  
Muzyką wieczoru i północy. 
O swojej ponurej i okrytej mrokiem historii. O samotności. O tym, że przyszedł czas, bym - byśmy zeszły do kuców i bawiły się razem z nami. W niezwykłej nocy duchów. Byśmy - jak duchy w tę jedną noc odwiedzają śmiertelników, my, samotnicy wszystkich zakątków świata zeszli do miast i miasteczek, by ogrzać się w cieple ognisk i radości.

Drobna sylwetka stoi na granicy pomiędzy światłem, a ciemnością, gąszczem a ziemią istot rozumnych. W cieniu olbrzymich drzew, na skraju puszczy. Nikłe płomyki dyniowych latarni zapraszają ją do siebie. Jej oczy barwy czystej, płytkiej wody wznoszą się ku górze. Nad miasteczkiem widać kilka drobnych, białych obłoków miękko przechodzących w surowy granat nieba. Gwiazdy tkwią nieruchomo na swoich miejscach, ich subtelnego blasku nie onieśmiela światło miesiąca. Ciepło migotające latarenki stają w zawody z gwiazdami. Te dotrzymują im kroku mrugając jakby od niechcenia, nie tracąc przy tym swojej zwykłej godności. Spojrzenie samotnej postaci krąży po nieboskłonie na próżno szukając konstelacji przypominających jej dom. Nie ma ani nieśmiałego Feniksa, ani smukłego Jednorożna, maleńkiego Gołębia, wielkiego Kruka.  Tylko łabędź szybuje po niebie. Ogon Hydry, tak znakomicie widoczny w jej ojczyźnie ledwo wystaje ponad horyzont tylko przypominając jej o oddaleniu od domu.

Melodia pozytywki przez cały czas towarzyszy mi. Uspokaja mój umysł. Trwa pomiędzy oszalałymi myślami goniącymi się jak oszalałe nawzajem. Szepczącymi porady. Jedne sądzą, że miasteczko i tak mnie nie zaakceptuje, inne twierdzą, że muszę i tak spróbować. Mówią, że to jedyna szansa, żeby wyrwać się z przytłaczającej pustki, ciszy i samotności. Czuję, że powinnam być odważna. Za siebie i za swój lud, który w pewien sposób reprezentuję na tych ziemiach. Lecz inna część mnie czuje paniczny strach dzikiego zwierzęcia, którym stałam się przez te wszystkie lata życia w puszczy. 

Nad mieściną, na granicy zasięgu blasku dyniowych latarni jakaś skrzydlata sylwetka wznosi się w niebo. Jej grzywa skrzy się w nikłym świetle. Po chwili nad czołem klaczy jak na sygnał rozbłyskają złote iskry. Zebra przypatruje się jej z uwagą. Chwilę stoi nieruchomo, ze spuszczoną głową, po czym z początku powoli, z wahaniem, potem coraz szybciej zbiega ze zbocza w kierunku miasta. Puszcza się kłusem, spokojnym a wnet szaleńczym galopem, a jej płaszcz łopocze we wznieconym przez nią podmuchu powietrza. Wygląda jak prawdziwe uosobienie absolutnego szczęścia. Po raz pierwszy od niepamiętnie długiego czasu czuje się bezgranicznie wolna. Potrząsa grzywą, jakby chciała strząsnąć z siebie wszystkie smutki. Jej oczy lśnią radośnie. A Luna uśmiecha się ciepło widząc jej szczęście.



Zbroja Tolkiena

Zauważyłam ostatnio, że coś opisane jako "Pieśń Daleczyków" w przekładzie Marii Skibniewskiej można z powodzeniem śpiewać na melodię zwrotek "Zbroi" (Kaczmarskiego).
A oto i ów tekst:
Podziemny król nad króle,
Pan wydrążonych skał
I władca srebrnych źródeł
Odbierze to, co miał.

Korona błyśnie złotem,
W stu harfach zabrzmi dzwon -
A w górskich grotach echo
Powtórzy dawny ton.

W pas się pokłonią lasy
I źdźbła zielonych traw,
A złoto i diamenty
Popłyną rzeką wpław.

Zaszemrzą pieśń strumienie,
Zaszumi las i bór -
I radość zapanuje,

Gdy zjawi się Król Gór.


Autorem jest oczywiście Tolkien.

Czyj cytat to?

Zadziwiające, jak cytaty ewoluują.

Zaczęło się od Shakespeara:
"A coward dies a thousand times before his death.
The valiant never taste the death but once.”
(„Tchórz, zanim umrze, kona wiele razy,
Walecznych jedna tylko śmierć spotyka.”)
Potem był George R. R. MArtin:
„A reader lives a thousand lives before his death.
The man who never read live only once.”
(„Czytelnik może żyć życiem tysiąca ludzi, zanim umrze.
Człowiek, który nie czyta, ma tylko jedno życie.")

Następnie w otchłaniach internetu natknęłam się na słowa Józefa Czechowicza:
„Kto czyta - żyje wielokrotnie, kto zaś z książkami obcować nie chce, na jeden żywot jest skazany.”
Kilka razy widziałam też cytat z Umberto Eco:
„Kto czyta, żyje podwójnie”

I jak w tym końcowym odnaleźć pierwotny?


Erena

(ten Erena)
Imię zamorskie, tradycyjne dla kraju jego pochodzenia. Mówi ( z ciepłym uśmiechem na ustach), że matka i ojciec oboje zawsze je lubili, więc nadali je pierworodnemu. W tym kraju końcówka -a jest charakterystyczna dla rodzaju męskiego.
Stawia najpiękniejsze w świecie, o precyzyjnie zdefiniowanym wyglądzie, n (z dwoma kropkami zamiast tej malutkiej laseczki po lewej stronie)
Kiedy nie ma wiele czasu, podpisuje się samą literą n, jako małą literą. Mówi, że ma to wskazywać na skrótowy charakter tej sygnatury. 
Ma sporo młodsze rodzeństwo  (za wyjątkiem jednego niewiele młodszego brata [małomównego i nietowarzyskiego, ale niebojącego się pracy, lojalnego i odpowiedzialnego brata).
Sam Erena jest wyjątkowo surowy zarówno dla siebie, jak i dla innych. Jeśli w grę wchodzi zadanie wszystko musi chodzić jak w zegarku.
Lubi sprawdzać swoją sprawność, jeśli podoła wyzwaniu pozwala sobie na uśmiech zadowolenia.


Niezbyt skończony młodzieniec, który...

  • Zna Europę jak własną kieszeń
  • Łatwo zawiązuje kontakty
  • Jest uprzejmy, szarmancki
  • Chodzą słuchy, że był kiedyś kapitanem, jazdy konnej uczył się od Tatarów Krymskich
  • Siedział rok w więzieniu za odmowę (czy chodziło mi o niewykonanie rozkazu??)
  • Był w wojsku we wczesnej młodości
  • Pojął swój błąd i natychmiast bez chwili wytchnienia zaczął nadrabiać studia z pomocą przyjaciela poświęcając temu każdą minutę
  • Jest... geologiem? historykiem? znawcą win? specjalistą od relacji międzyludzkich? 
  • Równocześnie cyniczny i z niezachwianą wiarą w ludzi, zależy od nastroju
  • Rozchwiany emocjonalnie, jednak ma kilka niezachwianych zasad
  • Niby ateista, a wciąż jakby czegoś szukał, choć nie zdradzi się nawet słówkiem... A może to wcale nie to?
  • Ubiera się elegancko
  • Wstaje wcześnie
  • Jest niezwykle wytrwały, wprost uparty
  • Potwornie nieszczery, kłamstwo jest u niego nawykiem
  • Nie toleruje lenistwa i niekonsekwencji
  • Chyba nieco boi się dzieci
  • Uwielbia słowo "oczywiście", nadaje mu rozmaite znaczenia
  • Jest zawsze spakowany, nigdy nie wyjmuje rzeczy z kosmetyczki
  • Zamiast kupować pamiątki, szkicuje je, ewentualnie  wsadza do zeszytu (bardzo rzadko), trzyma na półkach "zeszyty z podróży"
  • Zamiast biblioteczki trzyma listę książek, które mogłyby się tam znaleźć wraz z numerami katalogowymi najbliższej biblioteki
  • Ukradkiem stara się, żeby jego wypolerowane buty były pokryte cienką warstewką kurzu
  • Być może wstąpił do armii wbrew rodzicom, oni zerwali z nim kontakty, po "nawróceniu" zachował na tyle godności, że wciąż się do nich nie odzywa (może trochę wstydzi się tej zmienności poglądów?)
  • Rodzice wielojęzyczni, ojciec lingwista
  • Słabo ukrywa pierwsze odruchy, ale za to potrafi "przeczekać" natrętne pytania uporczywym milczeniem
  • Oczytany (pewnie z wychowania, teraz nie ma zbyt wiele czasu)
  • Nie lubi nowych technologii, korzysta z nich tylko jeśli ułatwiają mu podróż
  • Wynajmuje kilka pokoików (zwykle w centrum): we Frankfurcie, w Petersburgu (?), w Londynie, Rzymie i... Bieszczadach (??)
  • Wygląda na młodszego, czasem zachowuje się jak młodzik, jest trochę dzieciakiem z usposobienia

Rubieże, Domeny, Rewiry, Województwa

Rubieże, Domeny, Rewiry, Województwa  : ogólne rozbicie dzielnicowe i z lekka kontrolowany chaos

Świat.
Jedyna zasada: nic nie jest brane do końca na poważnie. Jak w czeskim filmie.

Motyw: Hamlet i inni tympodobni mają tam naprawdę tragicznie - w końcu nikt ich nie rozumie i nie bierze na serio. Ale sami też są przedstawieni żartem.

Skrawki absurdu, ale raczej humor sytuacyjny, postaci, polityczny i inne

Zarządzane niby odgórnie przez jakiś senat, ale bardzo luźno. I niezbyt skutecznie.

Lokalnie można tam znaleźć wszytko: nawet pory roku są poplątane. I magia, i post apo, i realizm, i steam punk. A także baśnie, niby horrory, romansidła, Shakespeare i inne. Wszystko.


Jest dużo wolnych, kupieckich miast. Kilka bogatych portów. I wysokie góry. Za nimi podobno jest normalny świat. Tam przedzierają się poważniejsi ludzie. Zasugerowane jest, że to nasz świat, ale zaraz potem zbyte żartem, że komuś się strony pomyliły.

~~~

To pomysł na krainę lub, być może, universum do rpg.Częstujcie się!

Popatrz...

Popatrz - tu śpi ktoś, kto zabija swoje marzenia. Dlatego oddycha tak ciężko...

'Marzenia wołają o pomoc' - powiadasz - 'mamrocze przez sen.'

Budzi się, wyczerpany, z dziwnym uczuciem pustki, które znika po potrząśnięciu głową.

Może od teraz będzie się stawał człowiekiem sukcesu. Wreszcie zabierze się do roboty i coś osiągnie. 
Być może rzeczywiście o to w życiu chodzi. 




Ale nie można być pewnym.


~~~

Oto zwariowana, dość luźna etiuda. Wyszła jeszcze krótsza, niż zamierzałam...

Ona...

Zawsze świergocze, ma burzę rozwianych włosów, może po to, żeby zagłuszyć swoją niepewność, wątpliwości, słabość. Pisze spostrzeżenia w porządnym, oprawionym w twarde oprawki zeszycie, pismem tak nieczytelnym, że wszyscy już dawno przestali dociekać, co tam właściwie jest. Notatki są zwięzłe, pisane kursywą, opatrzone datami. Zwykle po kilka linijek. Oprócz tego prowadzi dokumentację przeczytanych książek i czasopism. 
Pierwsze wrażenie po jej poznaniu - co za uroczy trzpiot. Jednak lektury, rzadkie pisaniny lub przemówienia, kiedy akurat jest zaproszona sugerują coś innego.
Pracuje naukowo, często zmieniając temat badań. Nie mówi za dużo o pracy osobom, które nie są specjalistami w jej dziedzinie, zawodowcom potrafi opowiadać o tym godzinami: z wielkim zaangażowaniem,  żywo gestykulując. Chyba ma kilku przyjaciół, z resztą kto ją wie. Umawia się z nimi raczej pojedynczo, często w jakiejś miłej kawiarence (poleconej przez siostrę, kucharza ?) ona je racze w domu, gotując na szybko, ale z porządnych składników. Nie przeszkadzają jej surowe warunki mieszkalne, byle byłoby schludnie i blisko uczelni. Ma niewielką bacówkę gdzieś w Beskidach. 

Woli być roztargniona, ale na potrzeby ważnych spraw (na przykład urodziny znajomych) zawsze zdąża się ogarnąć. Uwielbia dzieciaki, trochę je obserwuje, trochę wzoruje się na nich. Jeśli powierzyć jej brzdąca pod opiekę zacznie harcować z nim  jak tylko mały sobie zażyczy. Pewnie nie stanie mu się z nią porządna krzywda, ale na przykład ubrania mogą ucierpieć, a rzeczy zostać zgubione. 

Nieludna wizja

Nieludna Wizja
To miejsce na mapach przedstawia się jako jasnozielona plama w kształcie ośmioramiennej gwiazdy. Podobno drzewa rosną w tych granicach, bo dotąd  rozciąga się żyzna ziemia. W samym sercu lasu pełnego drzew iglastych naokoło gładkiego kamiennego parkietu o nieregularnym kształcie rośnie gwieździsta linia młodych brzóz. Z większej odległości kamienna podłoga wydaje się pusta, ale z bliska widać przeróżne małe rzeczy domowego użytku zawieszone w powietrzu. Jest tam obrus pod niewidzialnym stołem, małe porcelanowe kotki na przeźroczystej komodzie, miękkie ,,latające" poduszki, małe, jasne lampki o kolorowych abażurach i wieszane latarenki.  Ogień płonie raźno i radośnie w niewidocznym kominku.  Wchodząc na  kamienną posadzkę, wodząc palcem tam, gdzie powinny być meble, natrafisz na gładko wypolerowane drewno przykryte haftowaną tkaniną. Kiedy lekko stukniesz palcami wydadzą dźwięk,  w pomieszczeniu prawdopodobnie będącym kuchnią czuć woń niewidocznych świeżych kwiatów. Jest to normalny, piękny dom - lub raczej pałacyk, bez żadnych osobliwych i nieprawdopodobnych cech oprócz niewidzialności. Jedną z niewielu i chyba największą jago wadą jest to, że osoba, która od niedawna tu mieszka pewnie ciągle obija się o sprzęty domowego użytku.

Być może to jakaś klątwa? Lub pozostałość po dawnym, potężnym czarze mającym ukryć to miejsce przed ludzkim wzrokiem, który - nie zdjęty od razu - rozpanoszył się tu na dobre. Albo zwykły kaprys mieszkańców, niepragnących częstych wizyt ledwopoznanych gości. W końcu, jeśli to nieprawda, to czemu nazwali dom "Nieludną Wizją"?


Kości do gry

6 w zestawie, zwykłe, 6ościenne.
Pakowane w skórzany woreczek.
Świecą i połyskują w ciemności, więc do rozgrywki nie trzeba światła.
W środku każda z nich ma kroplę żywicy Smoczego Drzewa.
Każdy komplet można wyczuć i rozróżnić od innych, pod warunkiem, że jest na wierzchu, nie np. w woreczku.
Dzięki żywicy można za pomocą siły woli ingerować w szybkość ich ruchu, w tym zatrzymać. Jeden warunek: nie da się bezpośrednio wpłynąć na trajektorię ruchu ( więc da się np. wydłużyć pokonany dystans dodając szybkości kostce, lecz nie można ruszyć jej myślą jeśli już stanęła). 
Gra polega na przepychaniu raz rzuconych kostek siłą woli tak, by wypadły zgodnie z interesem gracza.
Liczba graczy: 2-6
Oczywiście całość wymaga niemałej wprawy.
Łatwiej grać kostkami, które się zna, gdyż każdy zestaw porusza się w nieco inny sposób.
Kostki ze względu na rzadki składnik (żywica Smoczego Drzewa) posiadają raczej znaczną cenę, więc popularne są wśród średnio i bardziej zamożnego kupiectwa i drobnej szlachty.


Niewielki szkic tolkienowski

Całość zaczyna się, kiedy główny bohater znajduje pierścień:

  • na kominku, w czasie kiedy zaczyna czytać ,,Władcę pierścieni"
lub
  • w pobliskiej grocie
albo
  • w jaskini udostępnionej do zwiedzania
I orientuje się, że książka została przeniesiona do naszego świata. Teraz cała zabawa polega na dopasowaniu poszczególnych odłamków szkła:

  • Tolkien-Gandalf
  • Biała Rada-konkretni pisarze (nie jestem pewna którzy)
  • Frodo/Bilbo-znalazca pierścienia
  • elfy, ludzie, hobbici, krasnoludy, orkowie, gobliny-różni ludzie w zależności od charakteru
  • valarowie-mitologiczni bogowie
  • majarowie-herosi
  • Wielka Rzeka Anduina-Ren


Na Razie Bezimienny Latarnik

  • płeć: mężczyzna
  • wiek: 27 lat
  • życiorys: wiele lat pływał po morzach, zazwyczaj na mniejszych statkach, niby łupinkach przy ogromie oceanu...
  • zajęcie: jest latarnikiem przy małej wiosce
  • opisik miejsca zamieszkania: to niewysoka kamienna latarnia na małej wyspie (,,Na takiej małej czarnej wyspie, na której nic nie rośnie"* ... Prawie nic. Nasz Bohater prowadzi tu malutkie uprawy warzyw i ziół. Głównie w donicach, oczywiście.) Schody drewniane, z gładkimi, wyślizganymi stopniami, kręcone. Balustrada rzeźbiona do połowy długości, zaczynając od parteru. Sama lampa latarni to staromodne ognisko zasilane sosnowym drewnem dowożonym z lądu małą łódką raz na kilka miesięcy wraz z zapasami żywności i nowinami
  • opisiczek okolicy: ciasna, skalista zatoka, mała, ale czysta plaża z piaskiem o różnych odcieniach szarości, w zasięgu wzroku ubogi port rybacki, kilkanaście chatynek krytych strzechą, bielonych wapnem i malowanych we wzory chroniące przed złymi urokami ochrą, 'zielenią soczystą' (barwnikiem otrzymywanym z soku czarnego bzu), brązem otrzymanym z łupin orzechów włoskich i żółtym z żarnowca. Najczęściej była to linia i kilkoro oczu naokoło drzwi oraz inne malunki upiększające dom i nadające mu odrębny od innych, specyficzny charakter
  • stosunek do dzieci: przyjazny, przy nich często śmieje się do siebie
  • stosunek do starszych: z chłodnym i sztywnym szacunkiem, ale bez życzliwości i sympatii
  • stosunek do reszty świata: odrobinkę pogardliwy, prawie opryskliwy, niegrzeczny, widoczne jest, że ledwo to hamuje. Nie zależy mu na kontakcie z ludźmi i unika go, a kiedy już nie może się wymigać nie stara się wywołać dobrego wrażenia
  • zajęcia: patrzy w gwiazdy, przepowiada pogodę, łowi ryby w sieci, obserwuje świetliki
  • umiejętności: odrobinkę czegoś, co przeciętnie jest nazywane magią (często po zmroku bawi się tworzeniem seansów różnokolorowych ogników i ich tańcem, czasem korzysta z lewitacji przedmiotów, potrafi sugerować urokiem, że jest niewidzialny-tzn. sprawia, że większość osób nie zauważy jego obecności, ale nie jest przez to niewidzialny, za to wcale ie potrafi sporządzać eliksirów i tkać bardziej zaawansowanych czarów), dobra orientacja w mapie nieba, chętnie szkicuje węglem
  • cechy charakteru: zamknięty w sobie, małomówny, niecierpliwy w stosunku do innych, za to cierpliwy jeśli chodzi o swoje zajęcia, samotnik, samouk, niechętnie dzieli się umiejętnościami, pokazując dzieciom sztuczkę nie mówi o całym jej sekrecie
  • wygląd i obejście: tatuaż przedstawiający stare i rozłożyste drzewo na karku. Niewysoki, silnie zbudowany. Szczupły.



*Patrz Tove Jansson, ,,Lato muminków"


Taen

  • płeć:chłopiec
  • wiek: kilkanaście lat
  • wygląd: bladoszaro-niebieskie oczy
  • zajęcie:posłaniec, chłopak na posyłki
  • umiejętności:potrafi płynnie czytać, szybko biega, gra na harmonijce i zna wiele pieśni, dobrze opowiada. Świetna orientacja w terenie i wyuczona spostrzegawczość (tzn. świadomie wyrobił sobie tę cechę). Świetnie rozróżnia odcienie słów (dobrze widzi różnice między słowami o pozornie identycznym znaczeniu, zawsze wie, co dokładnie ktoś miał na myśli mówiąc to a to...).
  • charakter:Rzetelny. Pracowity. Dumny i dość porywczy, trochę grubiański w gniewie.Rzadko pyta, lecz "nigdy nie porzuca raz postawionego pytania"*. Jak raz komuś zaufa zawsze/niemalże zawsze mu wierzy, ale do tego długa droga. Kieruje się drobnymi nawykami (czy kuca mówiąc do dziecka, czy patrzy na nie z góry, czy szanuje księgi i książki, czy raczej utrzymuje porządek, czy składa ubrania, czy rzuca gdzieś w kąt pomięte, czy często się uśmiecha, czy pamięta kto czego nie lubi, czy zachowuje się ,jakby go to nie obchodziło etc, etc.) i raczej nimi się kieruje w osądach.
  • obejście:zwykle małomówny, czasami, ale nieczęsto gadatliwy, nie znajduje wspólnego języka z rówieśnikami i młodszymi od siebie.  Stara się nikim nie gardzić.
  • moralność: oszukuje w drobnych sprawach, ale jest sprawiedliwym sędzią w większych. Idzie za swoimi 'mistrzami' (ludźmi, których szanuje i kocha-jako swoich mentorów). Nie dąży do bogactwa.



*Antoine de Saint-Exupéry, "Mały Książę"

O szyby deszcz dzwoni



W powodzi zszarzałych kolorów, w jednostajnych, monotonnych strugach deszczu z wartkim prądem dość szybko płynie kolorowy parasol w szmaragdowe arabeski. Jego ozdobną, rzeźbioną rączką trzyma pomarszczona kobieca dłoń. Stopy w pantofelkach-dalej suchych lawirują pomiędzy młodymi strumykami pokrywającymi dróżkę. Wiatr wybija deszczem na parasolu delikatną kołysankę. W zatokach kałuż to pojawiają się, to znikają mydlane bańki. Alejka opustoszała, w taką pogodę nikt nie zapuszcza się na zewnątrz. Wydawała się opuszczona. Tymczasem parasol w perski wzorek zatrzymał się przy obrośniętej mchem i porostem niziutkiej furtce. Za zielony płot opadają ciężkie od purpurowych kwiatów pędy róży. Zamek cichutko zaskrzypiał i bramka otworzyła się ukazując malutki, niski domek kryty zarośniętym gdzieniegdzie trawą polną gontem. Z murowanego brązową cegłą komina ulatywał wesoły pióropusz dymu. Do drzwi prowadziła wąska, żwirowa ścieżka wijąca się pośród zmokniętych tulipanów, teraz pokryta drobnymi jeziorkami. Nad kamiennym portalem osadzono kolorowy, okrągły witrażyk. Tuż przed wejściem drobna dłoń i strzepnęła z niego wspomnienie deszczu. Przekroczyła próg i przywołała do siebie płochy płomyczek, by rozświetlić nieco skąpane w głębokim cieniu wnętrze. Świecił jej, kiedy rozkładała płaszcz i parasol przy palenisku i kiedy przygotowywała dla niego kilka polan sosnowego drewna. Zaskwierczał radośnie przytknięty do suchych szczap. Zaraz w izbie zrobiło się jaśniej, cieplej i przytulniej. Tymczasem właścicielka parasola krzątała się po kuchni. Wyjęła z szafki brzuchaty kubek z błyszczącej, wypalonej gliny ze zgrabnym uszkiem i nalała do niego wody z wielkiego dzbana naszykowanego specjalnie na takie okazje. Równocześnie pstryknęła palcami drugiej ręki i z najwyższej półki poszybowała w jej stronę puszka z herbatą. Złapała ją i podeszła do ognia z kubkiem z wodą w prawej, pojemniczkiem na esencje liści herbacianych w lewej ręce. Postawiła naczynko w powietrzu na palenisku, tuż nad ogniskiem i przysunęła okrągłego pufa plecionego grubym sznurem w perskie wzory, a kiedy woda zaczęła wrzeć wsypała do niej garstkę wiórków i usiadła kładąc sobie pudełeczko u stóp. Zaraz po pomieszczeniu rozeszła się woń suszonych malin. Deszcz w duecie z wiatrem przygrywał senną kołysankę. Staruszka podwinęła nogi pod siebie i zaciągnęła się słodkim zapachem płynącym z naparu. Lekko zgarbiona i wpatrzona w ogień zanurzyła się po uszy w snute w myślach opowieści. A płomień, szczęśliwy, mruczał jej w takt.






*Tytuł to cytat z wiersza Leopolda Staffa pt "Deszcz Jesienny".

Opadły mgły i miasto ze snu się budzi...



Pamiętam, że wtedy jechałem na rowerze do szkoły. Przede mną powoli toczył się tramwaj. Pozwólcie mi nakreślić scenerię: był wczesny poranek, ciepły wrzesień, kilka spóźnionych zielonych liści na drzewach.
Siwo-morelowo-błękitny wschód słońca.
Stary, zniszczony, świecący pustkami tramwaj przede mną.


Lubię patrzeć na ludzi, którzy mnie nie widzą.


Z samego tyłu pojazdu o barierkę opierała się 15-letnia dziewczyna. W przeciwieństwie do wszystkich innych wcale nie wyglądała na zaspaną. O centymetr nad jej dłońmi mieściła się książka. Ona z lekkim uśmiechem patrzyła w lewo, na liście drzew koloru brązu, miedzi i cyny, jeszcze skrzące się lekko wczorajszym deszczem. Słońce ozłacało jej włosy.




*Tytuł to pierwsze słowa wiersza Edwarda Stachury pt "Opadły mgly, wstaje nowy dzień".

O, ironio!

Ostatnio z przyjaciółką przekazujemy sobie sekretne teksty - jeden tekst na osobę, czyli ogółem dwa teksty na temat. Zaczęłyśmy od "opi...