środa, 28 czerwca 2017

Samotna dusza

Kiedy liście pożółkłe spadają na ziemię,
Gdy noc coraz dłuższa, coraz krótszy dzień
Nightmare Night obchodzi kucykowe plemię
Czas, gdy źrebak pyta, czym jest mroczny cień.

I mali i duzi szykują kostiumy
Czarownicy, wampira, kościotrupa, ducha
Który najstraszniejszy, ten zadziwi tłumy
W tę noc co strachliwszym potrzebna otucha.

Wnet-cóż to za jasność? Przeraźliwa łuna!
Dziwne jakieś światło jaśnieje nad lasem
Spokojnie, kucyki, to księżniczka Luna
Z poddanymi swymi chce się bawić czasem.

Drobne kopyta stukotały lekko na ubitej ziemi wzniecając obłoczki pyłu. Pozornie wątłe, cienkie nogi z wprawą torowały sobie drogę przez gąszcz. Noc była bezksiężycowa, z lekka pochmurna. Przez niezliczone sploty liści i konarów przebijało się blade światło gwiazd. I latarni. Miasteczko było bowiem całkiem blisko. Jeszcze kilka kroków, kilka odgarniętych gałęzi i wyłoni się z mroku rozświetlone milionami maleńkich światełek. Nocny wędrowiec odgrodzony od chłodu i ciemności ciepłym, wełnianym płaszczem przystanie na chwilę zamyślony. Może zrywający się zimny i porywisty zachodni wiatr zerwie mu z głowy kaptur. Ukaże się twarz. Duże, tajemnicze i głębokie, lazurowe oczy, złote obręcze i bransolety, grzywa ścięta krótko, postawiona do pionu. Tak, jak karze tradycja. Delikatne, szare paski na chrapach, czole i policzkach. Na ganaszach, uszach i szyi. Na mocnych, umięśnionych nogach przywykłych do długich marszów przez step, przez puszczę. Oto wielka Pani Piasków. Najlepiej ze wszystkich zna pustynię i prerię. Najdziksza pośród dzikich. Nieujarzmiona. 163

Czemu mówię o sobie, jak o kimś innym? Czyżby tak obca mi była ta postać? Czyliż jestem tak różna od siebie? Czy Pani na Prerii jest inną klaczą niż szamanka, pustelnik żyjący samotnie w Everfree, jedyna zebra pośród kuców? Podobno mówienie o sobie w trzeciej osobie jest oznaką szaleństwa. Czy naprawdę? A może to po prostu pewien sposób odzwierciedlenia rzeczywistości? Mówi się też, że w opowiadaniach nie powinno się zbytnio mieszać czasu przeszłego z teraźniejszym. Ale   
t a m t e   czasy są tak odległe, tak nierealne. Jak barwne sny, chmury na horyzoncie. A do uwarzenia dobrej mikstury potrzeba dokładnie połączyć składniki. Inaczej nic nie wyjdzie. Być może z historiami jest podobnie. 

Dzisiaj Nightmare Night. Całe miasteczko rozświetlone jest tysiącami dyniowych latarni. Łagodne, ciepłe, pomarańczowe światełka śmiało migotają w mroku. 
A las zdaje się o wiele bardziej ponury niż zwykle. Jakby był niezadowolony nocnym gwarem wioski przycupniętej w jego cieniu. Cały rozbrzmiewa skrytymi odgłosami biegnących wilków. Zbierają się razem na wspólny koncert. Dziś grają tylko treny i requiem. Puszcza przepełniona jest szumem liści, kołysaniem gałęzi, choć przecież dzisiejszej nocy nie ma na tyle wiatru. Tylko od czasu do czasu dziki powiew plącze się z tłumioną furią pomiędzy drzewami. Poskręcane jakby w bólu pnie obserwują intruza. Chociaż tak długo mieszka w Everfree i szanuje jego prawa i  zwyczaje las dalej ma ją za nieproszonego gościa. Właściwie zawsze mieszkała na pustkowiach. Szamance nie przystoi inaczej. A może było odwrotnie? Najpierw mała zebra stroniła od innych uciekając w bezkresne, niezamieszkane przestrzenie, a dopiero potem rodzina zdecydowała się, że to ona będzie służyła duchom. Bożki i opiekunowie łąk i lasów też zdawali się ją lubić. Zanim zdążyła wyrobić sobie na ten temat własne zdanie ojciec już podjął decyzję. Klamka zapadła. Została skazana na odosobnienie, wyobcowanie, wyższość nad innymi, duchowe rozważania i samotność. 

Dziś miałam sen.
 Zobaczyłam kojącą, bezpieczną pustkę. Po chwili cicho, nieśmiele, jakby z oddali odezwał się nikły głos pozytywki. Mojej najmilszej pamiątki. Przywiózł ją niegdyś pewien kupiec z dalekich stron. Potrafił tak ciepło się uśmiechnąć... Melodia skoczna, ale zarazem dziwnie smutna, jakby siliła się na radość, choć na sercu było ciężko. Uwielbiałam słuchać jej, kiedy zostawałam sama. I kiedy było mi źle. Te kilka tonów stało się dla mnie kimś tak bliskim, jak dobry przyjaciel. Zaginęła razem ze swoim niegdyś pięknym pudełkiem podczas któregoś z częstych w gorącym klimacie pożarów... Lecz teraz brzmiała, słyszałam ją wyraźnie. 
Nie wiem, kiedy Pani Nocy stanęła przy mnie. Jej kroki stopiły się z rytmem piosenki. A może po prostu ich nie było? Może księżniczka poszybowała w powietrzu ze skrzydłami starannie ułożonymi na bokach. Sny rządzą się swoimi prawami. Gdy ją zauważyłam stała w niewielkiej odległości ode mnie. Wypowiedziała pierwsze słowa. Cicho, łagodnie. Jak do dziecka, które nie chce zasnąć. Mówiła o tym, że zna mnie lepiej, niż ja ją. Że jest cieniem moich snów. 
Spokojem i kojącym chłodem nocy. Gwiazdą na nieboskłonie.  
Muzyką wieczoru i północy. 
O swojej ponurej i okrytej mrokiem historii. O samotności. O tym, że przyszedł czas, bym - byśmy zeszły do kuców i bawiły się razem z nami. W niezwykłej nocy duchów. Byśmy - jak duchy w tę jedną noc odwiedzają śmiertelników, my, samotnicy wszystkich zakątków świata zeszli do miast i miasteczek, by ogrzać się w cieple ognisk i radości.

Drobna sylwetka stoi na granicy pomiędzy światłem, a ciemnością, gąszczem a ziemią istot rozumnych. W cieniu olbrzymich drzew, na skraju puszczy. Nikłe płomyki dyniowych latarni zapraszają ją do siebie. Jej oczy barwy czystej, płytkiej wody wznoszą się ku górze. Nad miasteczkiem widać kilka drobnych, białych obłoków miękko przechodzących w surowy granat nieba. Gwiazdy tkwią nieruchomo na swoich miejscach, ich subtelnego blasku nie onieśmiela światło miesiąca. Ciepło migotające latarenki stają w zawody z gwiazdami. Te dotrzymują im kroku mrugając jakby od niechcenia, nie tracąc przy tym swojej zwykłej godności. Spojrzenie samotnej postaci krąży po nieboskłonie na próżno szukając konstelacji przypominających jej dom. Nie ma ani nieśmiałego Feniksa, ani smukłego Jednorożna, maleńkiego Gołębia, wielkiego Kruka.  Tylko łabędź szybuje po niebie. Ogon Hydry, tak znakomicie widoczny w jej ojczyźnie ledwo wystaje ponad horyzont tylko przypominając jej o oddaleniu od domu.

Melodia pozytywki przez cały czas towarzyszy mi. Uspokaja mój umysł. Trwa pomiędzy oszalałymi myślami goniącymi się jak oszalałe nawzajem. Szepczącymi porady. Jedne sądzą, że miasteczko i tak mnie nie zaakceptuje, inne twierdzą, że muszę i tak spróbować. Mówią, że to jedyna szansa, żeby wyrwać się z przytłaczającej pustki, ciszy i samotności. Czuję, że powinnam być odważna. Za siebie i za swój lud, który w pewien sposób reprezentuję na tych ziemiach. Lecz inna część mnie czuje paniczny strach dzikiego zwierzęcia, którym stałam się przez te wszystkie lata życia w puszczy. 

Nad mieściną, na granicy zasięgu blasku dyniowych latarni jakaś skrzydlata sylwetka wznosi się w niebo. Jej grzywa skrzy się w nikłym świetle. Po chwili nad czołem klaczy jak na sygnał rozbłyskają złote iskry. Zebra przypatruje się jej z uwagą. Chwilę stoi nieruchomo, ze spuszczoną głową, po czym z początku powoli, z wahaniem, potem coraz szybciej zbiega ze zbocza w kierunku miasta. Puszcza się kłusem, spokojnym a wnet szaleńczym galopem, a jej płaszcz łopocze we wznieconym przez nią podmuchu powietrza. Wygląda jak prawdziwe uosobienie absolutnego szczęścia. Po raz pierwszy od niepamiętnie długiego czasu czuje się bezgranicznie wolna. Potrząsa grzywą, jakby chciała strząsnąć z siebie wszystkie smutki. Jej oczy lśnią radośnie. A Luna uśmiecha się ciepło widząc jej szczęście.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z góry dziękuję za uwagi :)

O, ironio!

Ostatnio z przyjaciółką przekazujemy sobie sekretne teksty - jeden tekst na osobę, czyli ogółem dwa teksty na temat. Zaczęłyśmy od "opi...