środa, 28 czerwca 2017

Tchnienie nocy

Noc. Blask gwiazd jest dziś wyjątkowo jasny. Syriusz schował się dawno za horyzontem, ale przecież jest jeszcze Wega, Izaar… Ursa Minor jaśnieje na północnym zachodzie, nawet jej młodsza siostra jest dobrze widoczna. Widać Kasjopeę, Lirę, Łabędzia, Herkulesa. Bliźnięta-Kastor i Pollux zdają się mrugać na pożegnanie, nim zejdą z areny przygotowując się do występu za rok. Dachy Imperium zdają się uśpione, jakby specjalnie na ten dzień zamarło nocne życie. Tylko gdzieś z przedmieść dobiega echo granej przez starą harmonię smutnej sonatiny. A niebo zdaje się w milczeniu spoglądać na ziemię. Obserwuje. I na pewno niczego nie przeoczy.  
Oh, jakże głośny zdaje się tłumiony stuk kopyt na kryształowej posadzce. To nic, że niby wszystko idzie tak, jak zostało pieczołowicie zaplanowane, i nie ma miejsca na nieprzewidziane wypadki, co dopiero odkrycie. Jednak i tak drżysz na każdy dźwięk, a bicie serca jest nieznośnie głośne.
 Lekki, stłumiony błysk lazurowej magii otwiera bezszelestnie wszystkie zamki. Strażnicy zdają się ślepi. Tylko noc czuwa, lecz ona nie zdradzi złoto i szkarłatnogrzywej spiskowczyni. Choć światło latarek i blasku skrzesanego z rogu raz po raz pada tuż tuż, o włos od skraju jej szaty o kolorze północnych cieni, jednak dziś nikt jej nie odkryje. Już jest blisko, na wyciągnięcie kopyta od zaimprowizowanego miejsca spoczynku dla nowo upieczonej księżniczki. Przemyka się obok  wielkich okien, nawet gwiazdy zdają się ją obserwować zza szyb. Zwleka kilka mrugnięć okiem przed ostatnimi drzwiami oddzielającymi ją od upragnionego elementu magii. Już nie wie na ile rzeczywiście jest pewna powodzenia 'swojej małej kradzieży', na ile wmawia sobie, że wszystko pójdzie dobrze. Może naprawdę żądza zemsty przysłoniła jej zdrowy rozsądek... Ale przecież napawała się wizją elementu w jej rękach. Krzepiła się nią kiedy było źle. We wszystkich czarnych chwilach. Czemu więc teraz się waha? Tak dobrze było jej ze świadomością, że przejrzała nieczystą grę księżniczek. Powtarzała zawsze: jak dobrze być tym złym. Słaba Celestia bała się jej. Nie chciała, by uczeń przerósł mistrza. Więc wmówiła wszystkim, że jej podopieczna studiuje czarną magię. Nie, Pani Dnia nie była w błędzie, ale nie miała na to żadnych dowodów. Jednorożka już o to zadbała. Jednak to wciąż nie przeszkadzało tchórzliwej władczyni wygnać Sunset Shimmer poza obręb Królestwa Equestrii. 
Długi, długi czas tułała się od wioski do wioski prosząc o schronienie. Z każdym pogardliwym spojrzeniem i każdym trzaśnięciem drzwiami wzrastał jej gniew. Zima była w tym roku wyjątkowo sroga. Ona, klacz z szanowanej rodziny szlacheckiej, przyzwyczajona do rozkazywania innym teraz sama była poniewierana. Przyjmująca za oczywistość szerokie łoże, ciepłą, szeleszczącą pościel i stosy wygodnych poduszek spała na zeszłorocznym sianie drżąc z zimna. Po nocach śniła jej się zemsta koloru szkarłatu. Budziła się ze zdławionym krzykiem przerażona własnymi wizjami. Lecz jej ciemniejsza strona przeważyła. Z godziny na godzinę plan jej zemsty rósł i nabierał kształtu. Po każdej długiej, zimnej nocy był bardziej dopracowany. Tu nie było miejsca na pomyłki. Jej jedyny cel: dobyć najpotężniejszy element harmonii. I pomimo znojów i trudów, którymi za nie płaciła uwielbiała uczucie wolności, kiedy kolejny raz uświadamiała sobie, że jest tą złą.  Nie podlega żadnym prawom. Nie przejmuje się porządkiem świata małych, nic nieznaczących kucyków. Ona go niszczy. Nie bała się. Wściekłość nie pozostawia miejsca na strach. A gniew wypełniał ją stale palącym płomieniem. 
Teraz, kiedy była już tak blisko celu jej uczucia nie były tak palące. Chłodna noc zgasiła ich żar zostawiając spokój. A nawet trochę obawy. Jej ciało błagało, by uciec stąd zanim przyłapie ją straż, jednak wola trzymała ją jak skamieniałą w miejscu. Przecież jeszcze dzisiaj marzyła, by wreszcie nadszedł ten moment. Za chwilę będzie miała diadem elementu magii w kopytach. To miała być upragniona chwila. Teraz nie była już pewna. Gwiazdy wpatrywały się w nią szepcąc między sobą. Na którą stronę przechyli się szala? Może zaciśnie zęby i spuściwszy głowę zacznie z żalem łkać przejmująco pozwalając bujnej grzywie opaść w nieładzie na twarz. Lub stać będzie przez chwilę nieruchomo, wreszcie podniesie dumnie czoło, a w jej oczach nie sposób będzie dojrzeć choć krzty niepewności, róg zabłyśnie aurą lazurowej magii cicho otwierając wrota. 
Wybrała drugą opcję. Jednak mimo pozornie  pewnego kroku gdzieś w głąb jej nieczułego serca zakradły się wątpliwości. Być może jednak to, co robi jest szaleństwem. Przecież postradała zmysły owej strasznej zimy. Zaczynała wtedy mruczeć coś niezrozumiale do siebie i śmiać się głośno bez powodu. Od tego upiornego chichotu ciarki przechodziły po grzbiecie przebywającym w pobliżu kucom. Purpurowy klejnot lśni w mdłym świetle jej rogu. Jakby zachęcał ją, by wzięła go za sobą. Tęsknił do dotyku jej magii. Wkrótce wszystko się dopełni. Lecz klacz nie myślała o tym. Nagle opadła z sił i z pewności. Zbyt dużo przeszła. Potrzebuje odpoczynku. W tej chwili nie jest spiskowcem ani złodziejem. Nie jest bohaterem uciskanego narodu ani czarnym charakterem. Nie jest dumną szlachcianką, czy adeptem czarnej magii. Nawet nie szkarłatnogrzywą jednorożką, a po prostu zmęczonym kucem próbującym jeszcze trzymać fason dostojnym krokiem i uniesioną głową. Cichy stukot kopyt zwalnia coraz bardziej. Już nie zależy jej na kradzieży, zemście, sukcesie czy wygranej. Chciałaby po prostu zrzucić z grzbietu ciężar wspomnień i odpowiedzialności za swe czyny. Wrócić do domu. Być na powrót małą, beztroską klaczką i zasnąć spokojnie wtuloną w miękkie poduszki. Lecz co się raz zaczęło trzeba dokończyć. Podnosi element harmonii, lecz bez przejęcia, bez żadnych emocji. Jakby była to tylko kolejna rutynowa czynność. Już zrzuca pozory, spuszcza smutno pyszczek.
805
 Wtem słychać brzęk szkła stłuczonej lampki nocnej potrąconej nieostrożnym ruchem rozdzierający senność nocy. Nieznośnie głośny w głębokiej i wielkiej ciszy panującej w uśpionym zamku. Odgłos zwielokrotnia natrętne echo powtarzając go setki razy naśmiewając się raz po raz ze złodziejki. Ta stoi jak skamieniała mimowolnie wsłuchując się w straszliwy dźwięk. W obliczu niebezpieczeństwa zmęczenie klaczy natychmiast znikło stłuczone razem z kryształem zastąpione przez czujność instynktu przetrwania. Jej kopyta jakby przyrosły do podłoża, a stada spłoszonych myśli galopowały przez umysł nie pozwalając przyjrzeć się sobie choć przez chwilę. Moment dłuży się w nieskończoność. 
Gwiazdy zdążą jeszcze przeczesać spojrzeniem pogrążone w nocy miasto nim zamek otrząśnie się z resztek snów. Zanim zabrzmiał harmidrem setek wartowników zlatujących się do komnaty niczym jastrzębie. Nie zdążą dobiec. Przecież o wiele bliżej znajduje się księżniczka zbudzona z czujnego snu. Tysiąc chaotycznych myśli niczym chmara ptaków nagle poderwanych do lotu trzepocze się po umyśle spiskowczyni. Trwa nieruchomo jak zamieniona w marmurowy posąg, aż wtem jedna przedziera się przez pozostałe, by krzyknąć: biegnij! Klacz drgnęła i rzuciła się do rozpaczliwej ucieczki. 
Biegnij, cwałuj, galopuj nieszczęsny kucu. Najszybciej jak potrafisz. Biegnij, gdyż tu stawką jest twoje życie. Przemierzaj puste komnaty z głuchym stukiem podkutych kopyt.Noc. Blask gwiazd jest dziś wyjątkowo jasny. Syriusz schował się dawno za horyzontem, ale przecież jest jeszcze Wega, Izaar… Ursa Minor jaśnieje na północnym zachodzie, nawet jej młodsza siostra jest dobrze widoczna. Widać Kasjopeę, Lirę, Łabędzia, Herkulesa. Bliźnięta-Kastor i Pollux zdają się mrugać na pożegnanie, nim zejdą z areny przygotowując się do występu za rok. Dachy Imperium zdają się uśpione, jakby specjalnie na ten dzień zamarło nocne życie. Tylko gdzieś z przedmieść dobiega echo granej przez starą harmonię smutnej sonatiny. A niebo zdaje się w milczeniu spoglądać na ziemię. Obserwuje. I na pewno niczego nie przeoczy.  
Oh, jakże głośny zdaje się tłumiony stuk kopyt na kryształowej posadzce. To nic, że niby wszystko idzie tak, jak zostało pieczołowicie zaplanowane, i nie ma miejsca na nieprzewidziane wypadki, co dopiero odkrycie. Jednak i tak drżysz na każdy dźwięk, a bicie serca jest nieznośnie głośne.
 Lekki, stłumiony błysk lazurowej magii otwiera bezszelestnie wszystkie zamki. Strażnicy zdają się ślepi. Tylko noc czuwa, lecz ona nie zdradzi złoto i szkarłatnogrzywej spiskowczyni. Choć światło latarek i blasku skrzesanego z rogu raz po raz pada tuż tuż, o włos od skraju jej szaty o kolorze północnych cieni, jednak dziś nikt jej nie odkryje. Już jest blisko, na wyciągnięcie kopyta od zaimprowizowanego miejsca spoczynku dla nowo upieczonej księżniczki. Przemyka się obok  wielkich okien, nawet gwiazdy zdają się ją obserwować zza szyb. Zwleka kilka mrugnięć okiem przed ostatnimi drzwiami oddzielającymi ją od upragnionego elementu magii. Już nie wie na ile rzeczywiście jest pewna powodzenia 'swojej małej kradzieży', na ile wmawia sobie, że wszystko pójdzie dobrze. Może naprawdę żądza zemsty przysłoniła jej zdrowy rozsądek... Ale przecież napawała się wizją elementu w jej rękach. Krzepiła się nią kiedy było źle. We wszystkich czarnych chwilach. Czemu więc teraz się waha? Tak dobrze było jej ze świadomością, że przejrzała nieczystą grę księżniczek. Powtarzała zawsze: jak dobrze być tym złym. Słaba Celestia bała się jej. Nie chciała, by uczeń przerósł mistrza. Więc wmówiła wszystkim, że jej podopieczna studiuje czarną magię. Nie, Pani Dnia nie była w błędzie, ale nie miała na to żadnych dowodów. Jednorożka już o to zadbała. Jednak to wciąż nie przeszkadzało tchórzliwej władczyni wygnać Sunset Shimmer poza obręb Królestwa Equestrii. 
Długi, długi czas tułała się od wioski do wioski prosząc o schronienie. Z każdym pogardliwym spojrzeniem i każdym trzaśnięciem drzwiami wzrastał jej gniew. Zima była w tym roku wyjątkowo sroga. Ona, klacz z szanowanej rodziny szlacheckiej, przyzwyczajona do rozkazywania innym teraz sama była poniewierana. Przyjmująca za oczywistość szerokie łoże, ciepłą, szeleszczącą pościel i stosy wygodnych poduszek spała na zeszłorocznym sianie drżąc z zimna. Po nocach śniła jej się zemsta koloru szkarłatu. Budziła się ze zdławionym krzykiem przerażona własnymi wizjami. Lecz jej ciemniejsza strona przeważyła. Z godziny na godzinę plan jej zemsty rósł i nabierał kształtu. Po każdej długiej, zimnej nocy był bardziej dopracowany. Tu nie było miejsca na pomyłki. Jej jedyny cel: dobyć najpotężniejszy element harmonii. I pomimo znojów i trudów, którymi za nie płaciła uwielbiała uczucie wolności, kiedy kolejny raz uświadamiała sobie, że jest tą złą.  Nie podlega żadnym prawom. Nie przejmuje się porządkiem świata małych, nic nieznaczących kucyków. Ona go niszczy. Nie bała się. Wściekłość nie pozostawia miejsca na strach. A gniew wypełniał ją stale palącym płomieniem. 
Teraz, kiedy była już tak blisko celu jej uczucia nie były tak palące. Chłodna noc zgasiła ich żar zostawiając spokój. A nawet trochę obawy. Jej ciało błagało, by uciec stąd zanim przyłapie ją straż, jednak wola trzymała ją jak skamieniałą w miejscu. Przecież jeszcze dzisiaj marzyła, by wreszcie nadszedł ten moment. Za chwilę będzie miała diadem elementu magii w kopytach. To miała być upragniona chwila. Teraz nie była już pewna. Gwiazdy wpatrywały się w nią szepcąc między sobą. Na którą stronę przechyli się szala? Może zaciśnie zęby i spuściwszy głowę zacznie z żalem łkać przejmująco pozwalając bujnej grzywie opaść w nieładzie na twarz. Lub stać będzie przez chwilę nieruchomo, wreszcie podniesie dumnie czoło, a w jej oczach nie sposób będzie dojrzeć choć krzty niepewności, róg zabłyśnie aurą lazurowej magii cicho otwierając wrota. 
Wybrała drugą opcję. Jednak mimo pozornie  pewnego kroku gdzieś w głąb jej nieczułego serca zakradły się wątpliwości. Być może jednak to, co robi jest szaleństwem. Przecież postradała zmysły owej strasznej zimy. Zaczynała wtedy mruczeć coś niezrozumiale do siebie i śmiać się głośno bez powodu. Od tego upiornego chichotu ciarki przechodziły po grzbiecie przebywającym w pobliżu kucom. Purpurowy klejnot lśni w mdłym świetle jej rogu. Jakby zachęcał ją, by wzięła go za sobą. Tęsknił do dotyku jej magii. Wkrótce wszystko się dopełni. Lecz klacz nie myślała o tym. Nagle opadła z sił i z pewności. Zbyt dużo przeszła. Potrzebuje odpoczynku. W tej chwili nie jest spiskowcem ani złodziejem. Nie jest bohaterem uciskanego narodu ani czarnym charakterem. Nie jest dumną szlachcianką, czy adeptem czarnej magii. Nawet nie szkarłatnogrzywą jednorożką, a po prostu zmęczonym kucem próbującym jeszcze trzymać fason dostojnym krokiem i uniesioną głową. Cichy stukot kopyt zwalnia coraz bardziej. Już nie zależy jej na kradzieży, zemście, sukcesie czy wygranej. Chciałaby po prostu zrzucić z grzbietu ciężar wspomnień i odpowiedzialności za swe czyny. Wrócić do domu. Być na powrót małą, beztroską klaczką i zasnąć spokojnie wtuloną w miękkie poduszki. Lecz co się raz zaczęło trzeba dokończyć. Podnosi element harmonii, lecz bez przejęcia, bez żadnych emocji. Jakby była to tylko kolejna rutynowa czynność. Już zrzuca pozory, spuszcza smutno pyszczek.
805
 Wtem słychać brzęk szkła stłuczonej lampki nocnej potrąconej nieostrożnym ruchem rozdzierający senność nocy. Nieznośnie głośny w głębokiej i wielkiej ciszy panującej w uśpionym zamku. Odgłos zwielokrotnia natrętne echo powtarzając go setki razy naśmiewając się raz po raz ze złodziejki. Ta stoi jak skamieniała mimowolnie wsłuchując się w straszliwy dźwięk. W obliczu niebezpieczeństwa zmęczenie klaczy natychmiast znikło stłuczone razem z kryształem zastąpione przez czujność instynktu przetrwania. Jej kopyta jakby przyrosły do podłoża, a stada spłoszonych myśli galopowały przez umysł nie pozwalając przyjrzeć się sobie choć przez chwilę. Moment dłuży się w nieskończoność. 
Gwiazdy zdążą jeszcze przeczesać spojrzeniem pogrążone w nocy miasto nim zamek otrząśnie się z resztek snów. Zanim zabrzmiał harmidrem setek wartowników zlatujących się do komnaty niczym jastrzębie. Nie zdążą dobiec. Przecież o wiele bliżej znajduje się księżniczka zbudzona z czujnego snu. Tysiąc chaotycznych myśli niczym chmara ptaków nagle poderwanych do lotu trzepocze się po umyśle spiskowczyni. Trwa nieruchomo jak zamieniona w marmurowy posąg, aż wtem jedna przedziera się przez pozostałe, by krzyknąć: biegnij! Klacz drgnęła i rzuciła się do rozpaczliwej ucieczki. 

Biegnij, cwałuj, galopuj nieszczęsny kucu! Najszybciej jak potrafisz. Biegnij, gdyż tu stawką jest twoje życie. Przemierzaj puste komnaty z głuchym stukiem podkutych kopyt, budź mroczne cienie licznych zakamarków pałacu. Pędź przez labirynt krętych korytarzy i pustych sal. I tak się z niego nie wydostaniesz. Złapie cię jak pajęczyna nieostrożną ćmę. Powiew wiatru, jedyny sprzymierzeniec szalonej ucieczki świszcze ci coś do ucha, gra w rozpuszczonej grzywie. A ty błądzisz, zagubiony kucu. A strażnicy są tuż tuż, tuż tuż. Gnaj, na łeb, na szyję! Może czujesz ich oddech? Może to tylko przeciąg, tchnienie nocy… Lub tylko ci się zdaje. W taką noc niczego nie można być pewnym. Czemu przystajesz? Czyżbyś już potrzebowała zaczerpnąć tchu? Słaba jesteś. Zbyt słaba. Nie uda ci się uciec. Pochwycą cię. Jak wielki pająk paskudnie uśmiechnięty, wpatrujący się w ciebie niezliczoną ilością oczu. Wyobraź sobie to dobrze, marny kucu. Może wykrzesasz z siebie nieco więcej sił. A gwiazdy wciąż cię obserwują. Ciekawe są wyniku pościgu. Szepczą pomiędzy sobą. Ciekawe tylko, czy swym tchnieniem nocy chcą dodać ci odwagi, czy przestraszyć. Zaraz zabraknie ci tchu. Oddech twój jest już coraz dłuższy. Czyżby tak kropla spływająca ci po twarzy była łzą? Dalej tak dobrze ci być złą, gdy widzisz, że dawno już zapisano ci porażkę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z góry dziękuję za uwagi :)

O, ironio!

Ostatnio z przyjaciółką przekazujemy sobie sekretne teksty - jeden tekst na osobę, czyli ogółem dwa teksty na temat. Zaczęłyśmy od "opi...